Do niedzielnego finału bez problemu awansowały Aniołki Matusińskiego. Polki (w składzie Anna Kiełbasińska, Małgorzata Hołub-Kowalik, Patrycja Wyciszkiewicz, Justyna Święty-Ersetic) osiągnęły w pierwszej serii czas 3:25.78 i uległy jedynie bardzo dobrze dysponowanym Jamajkom. Pierwsze trzy zawodniczki miały zbudować odpowiednią przewagę dla kończącej sztafetę Justyny Święty-Ersetic, dla której był to piąty bieg w Dosze.
– Miałam pobiec na 150%, ale przez zmianę rytmu to mi się do końca udało. Dzięki temu zaoszczędziłam siły. Mimo to wydaje mi się, że dobrze wypełniłam zadanie postawione przez trenera – komentowała Małgorzata Hołub-Kowalik.
Biegnąca na trzeciej zmianie Patrycja Wyciszkiewicz musiała walczyć z atakującą ją Kanadyjką.
– Miałam trochę kontaktów z nią. Czas mógłby być lepszy, ale to przeszkodziło. Kanadyjka wybiła mnie z rytmu, ale na ostatniej prostej miałam już wrażenie, że przekazałam pałeczkę równo z nią – powiedziała.
Kończąca Justyna Święty-Ersetic miała bezpiecznie przyprowadzić sztafetę na pozycji dającej awans i jednocześnie zaoszczędzić jak najwięcej sił na finał.
– Mam już parę biegów w nogach i naprawdę jestem zmęczona. Mam swoje granice. Dziękuję dziewczynom, że ułatwiły mi zadanie. Miała naprawdę komfortową sytuację. W trakcie biegu zerknęłam na telebim i wiedziałam, że mamy awans – przyznała podopieczna Aleksandra Matusińskiego.
Teraz przed polskimi specjalistkami od biegania 400 metrów doba regencji.
– W finale będzie piekielnie trudno. Musi przyjść mobilizacja i chęć walki o medal. Gdzieś jeszcze mamy jakieś pokłady siły – powiedziała Justyna Święty-Ersetic.
Źródło: Polski Związek Lekkiej Atletyki / fot. Marek Biczyk, PZLA